czwartek, 30 lipca 2009

zero-jeden-zero-osiem-cztery-cztery


Rocznica powstania warszawskiego jest niedługo, ale niestety - pierwszego sierpnia będę dość daleko od Warszawy, więc na większy wpis trzeba będzie poczekać. Na razie chciałbym zamieścić to: wiersz Mariana Hemara, wielkiego polskiego patrioty pochodzenia żydowskiego, emigranta, niesłusznie zapomnianego poety. Znalazłem ten utwór na Forum Frondy.

Wiersz mówi sam za siebie. Komentarz jest zbędny.

Das OKW gibt bekannt
Marian Hemar

Das OKW gibt bekannt:
Die Bevölkerung hatte Verluste.

Das Land - w ruinach, die Stadt - verbrannt.
Ziemia w czarną zapiekła się krustę.
W miejsce fabryk, ogrodów i domów -
Leje w ziemi wyżarte i puste,
Nawałnica płomieni i gromów -
Die Bevölkerung hatte Verluste.

Woda ryczy z pękniętych tam,
Ogień sprzysiągł się z wody chlustem.
Hamburg! Frankfurt! Ludwigshafen! Hamm!
Die Bevölkerung hatte Verluste.

Die Bevölkerung hatte Verluste.
Die Bevölkerung - jak nam jej żal.
Gra orkiestra tysiąca Lancastrów-
Über Darmstadt! Über Wuppertal!
Gra orkiestra tysiąca Lancastrów
"Hitlerdämmerung"! "Pożar Walhalli"!
Podpierają niebo reflektory
Pajęczyną dygocących pilastrów -
Herrgott! Herrgott! Der Himmel się wali!
To astralna wali się ulewa
Na Abdery, Sodomy, Gomory!
W reflektorach - błyszcząca Syrena
Płynie niebem i śpiewa - i śpiewa

Über Düsseldorf! Über Jena!
To warszawska - warszawska Syrena!
Über Stuttgart! Über Köln! Über Essen!
To za Siedlce, za Garwolin, za Pruszków.
To za trupy przepiórek-pastuszków,
Posiekanych kul świstem i błyskiem
Ryknął messerschmitt ponad pastwiskiem -
wir haben es nicht vergessen.

Wir haben es nicht vergessen.
Die Bevölkerung, gierig und geil,
Oglądała "Feuertaufe in Polen".
Die Bevölkerung krzyczała: Heil!
Gdy widziała, jak Dörfer verkohlen,
Gdy patrzała na zerfetzte Leiber -
Na te weinende polnische Weiber -
Na te niedergemeltzlete Pferde -
Gdy widziała die polnische Erde
In Schutt und in Brand und in Asche -

Ognia! Ognia! Zemsty ze wszystkich spustów!
Jeszcze za mało, za mało Verlustów!
Teraz nasze bomby! Teraz nasze!

Die Bevölkerung wielkiej Abdery -
Teraz wy. Und wir werden euch finden,
Aż warszawskie cmentarne skwery
Odnajdziemy na Unter den Linden.

Teraz wy - po nocy - bez zmysłów, bez tchu -
z płonących domów - z płonącego snu -
Jak szczury bure i tłuste -
w bezładnej ucieczce - to tam, to tu -

Das Oberkommando der Wehrmacht gibt zu:
"Die Bevölkerung hatte Verluste".

wtorek, 14 lipca 2009

Nierówne szanse

Władze chińskiego Xinjiangu szacują liczbę ofiar zeszłotygodniowych zamieszek na 184. Przez jakiś czas sprawa ta będzie jeszcze budziła kontrowersje w mediach, znajdzie się cała masa komentatorów, którzy przełożą konflikt ujgursko-chiński na jakieś zrozumiałe dla siebie uproszczenie. Ale nie będę pisał o tym - napiszę o procesie, który dokonuje się po cichu, w cieniu takich wielkich kataklizmów, niewątpliwie efektownych dla mediów.

Mowa o relacjach chińsko-tajwańskich (cross-Strait relationships). Dokonują się bowiem pewne zmiany w dotychczasowej polityce, które mogą budzić niepokój tych, którzy opowiadają się za możliwie jak największą niezależnością wyspy. Kwitną zamrożone w czasie rządów DPP (Demokratycznej Partii Postępu) relacje dwustronne pomiędzy Kuomintangiem a Chińską Partią Komunistyczną - członkowie tychże spotykają się na oficjalnych panelach dyskusyjnych i pewnie, znając chińską mentalność, przy całej masie okazji nieoficjalnych. W dodatku prezydent Republiki Chińskiej Ma Ying-jeou i jego partia wspierają podpisanie umowy o współpracy ekonomicznej z ChRL: Economic Cooperation Framework Agreement (ECFA, 兩岸經濟合作架構協議). ECFA jest częścią szerszego planu - kraje ASEAN mają od roku 2010 razem z Chinami utworzyć strefę wolnego handlu, takie azjatyckie EWG. Tajwan chce do niej wstąpić jeszcze wcześniej. Motywy Ma są zrozumiałe - gospodarka kraju zwalnia w wyniku światowego kryzysu i warto by ją nieco pobudzić, ale rodzi się pytanie, czy cena nie jest zbyt wysoka.

Wspólny rynek, potem w przyszłości otwarte granice, wspólna waluta - wszystko to przecież kroki ku zjednoczeniu.Tajwańczycy obawiają się, że zjednoczenie "zaklepią" w bilateralnych porozumieniach dwie partie, które niegdyś zażarcie walczyły o władzę nad Chinami - Kuomintang i Chińska Partia Komunistyczna. Wszystko w imię pieniądza, rzecz jasna. Co ciekawe, Tajwan inwestuje w Chinach wielkie sumy, ale dotychczas raczej nie dopuszczał inwestycji z kontynentu (zwłaszcza w kluczowych branżach), tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Jednak w kwietniu podpisano wstępne porozumienie, na mocy którego firma telekomunikacyjna ChinaMobile kupi 12% udziałów w tajwańskim przedsiębiorstwie FarEastone. Umowa czeka jednak na zatwierdzenie przez Tajpej - prawdopodobnie to jedna z niewielu kart przetargowych, którą ma Ma.

Bo powiedzmy sobie szczerze, ChRL wobec Tajwanu to gigant, jego przewaga demograficzna, ekonomiczna i militarna jest miażdżąca. Postulaty o "wyzwoleniu Tajwanu" zrealizowaliby jeszcze zaprawieni w bojach "ochotnicy" Mao Zedonga, gdyby nie ciągły nadzór Stanów Zjednoczonych nad tym, co się między Cieśniną dzieje. Więc jak zachowają się Stany Zjednoczone, wierny sojusznik rządu Republiki Chińskiej, kiedy w perspektywie najbliższych dziesięcioleci, Tajwańczycy sami poruszą temat zjednoczenia? Z punktu widzenia geopolityki racjonalne byłoby dążenie do utrzymania tego "przyczółka" - a więc wspieranie "demokratycznych" ruchów i partii, czyli ekonomiczno-wywiadowczo-polityczna obrona stanu posiadania: to, co Amerykanie robili i robić będą. Chcąc nie chcąc, Tajwan znajduje się między tymi dwoma potęgami i nadal jest sprawą otwartą, jak na tym wyjdzie.

Jak Hongkong, czy może jak Xinjiang?





Właściwie tylko ten obrazek jest tu optymistyczny...

sobota, 11 lipca 2009

Prawda jest zawsze "anty"

Sześćdziesiąt sześć lat temu - 11 lipca 1943 roku - Wołyń był areną straszliwej zbrodni, która wyróżnia się nawet na tle innych okrucieństw drugiej wojny światowej. Była to zbrodnia zaplanowana i skoordynowana, a jej celem stali się zwykli Polacy, którzy mieszkali tam od stuleci - mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy - całkowicie bez różnicy. Sprawca tej rzezi, Ukraińska Powstańcza Armia, nie dysponowała środkami masowej zagłady porównywalnymi z potencjałem takich ludobójczych potęg, jak III Rzesza i Związek Radziecki. Toteż "radzono" sobie inaczej, z iście kozacką fantazją. Polaków rozstrzeliwano, palono żywcem bądź zakopywano, tłuczono na śmierć, wbijano na pal, polskie dzieci nabijano na płot, a wsie palono, żeby "uniemożliwić ponowne zasiedlenie". W jednym tylko Porycku wymordowano jednego dnia 200 osób, przy czym 100 zginęło w miejscowym kościele w trakcie półgodzinnej masakry.

Sześćdziesiąt sześć lat później podobno żyjemy w wolnej Rzeczypospolitej. Każdy myślący czytelnik w tym miejscu winien wybuchnąć sarkastycznym śmiechem, bo ta wolność każe stawiać polityczne interesiki wąskiej elity ponad dążenie do prawdy i sprawiedliwości. Prawda - zwłaszcza ta o Wołyniu i złożonych relacjach polsko-ukraińskich - bywa bolesna. Polacy nie byli bez winy i rachunek krzywd ma obszerne pozycje po obu stronach. Ale rzeź wołyńska - rzeź UPA na polskich cywilach - ma bezprecedensowy charakter. Nie da się usprawiedliwić Holokaustu związkami Żydów ze światową finansjerą, komunistami czy masonami. Próba usprawiedliwienia równie okrutnego ludobójstwa faktem, że polski rząd przed wojną rozebrał kilka cerkwi - jest tak samo haniebna.

I co się pisze w polskiej prasie sześćdziesiąt sześć lat później? Pod groteskowym tytułem Antyukraińska krucjata księdza krakowska Gazeta Wyborcza relacjonuje pikietę pod konsulatem Ukrainy, zorganizowaną przez ks. Isakowicza - Zalewskiego. Jej uczestnicy - w większości członkowie rodzin pomordowanych - zapalili znicze, postali chwilę w milczeniu. I jaka jest reakcja?

Ale to, co teraz robi ksiądz, to rozdrapywanie ran, które może doprowadzić do nowych waśni - uważa Stefan Hładyk, przewodniczący Zjednoczenia Łemków w Polsce. - Dziwię się takiej roli księdza katolickiego, bo w jego działaniu nie mogą dopatrzyć się ducha ekumenizmu.

Nikt zdrowy na umyśle nie uzna chyba, że sprawa Jedwabnego była "rozdrapywaniem ran, mogącym doprowadzić do nowych waśni". Bo, abstrahując od pomówień Grossa, który wyolbrzymił liczbę ofiar i usiłował wykazać, że Polacy wykonali wszystko sami - wydarzenie miało miejsce, brali w nim udział Polacy, którzy zamordowali swoich współobywateli. Ale Jedwabne było wyrazem swego rodzaju wojennego zdziczenia obyczajów - pogromem, akcją na poły spontaniczną (bo nadzorowaną przez Niemców) i lokalną. Natomiast rzeź wołyńska została zaplanowana na zimno. Zaplanowana z premedytacją przez organizację, której liczebność w czasie wojny szacuje się na 20-35 tysięcy ludzi. Organizację, którą wielu Ukraińców uważa za wyraziciela ich dążeń narodowych - a więc za rodzaj rządu in absentia, a jej przywódca, Stefan Bandera - za bohatera.

Przeprosin, kajań i ogólnonarodowej dyskusji, która przeorała polską świadomość historyczną, doczekała się więc zbrodnia, dokonana przez grupę obywateli. Zbrodnia, dokonana przez ukraińską organizację zbrojną na polskich cywilach, nadal jest tematem tabu, nadal jest zamiatana pod dywan.

Ukraińcom potrzebna jest refleksja - ale kto ich do niej ma skłonić? Na pewno nie rządzący Polską i czołowe polskie media. Inicjatywa musi wyjść od nich samych. Szczerze mówiąc, wielkich szans nie widzę.

czwartek, 9 lipca 2009

As I please, czyli śladem Erica Arthura Blaira...



Żył w złożonej epoce walczących ze sobą totalitaryzmów. I nie szukał sztucznych rajów. Otwarcie oświadczył, że każda linijka, którą napisał od 1935 roku, ma charakter polityczny. Tym, co pchało go do pisania, było poczucie niesprawiedliwości. Gniew. Polemiczna pasja.
Wierzył w "demokratyczny socjalizm". Nie było jednak większego od niego wroga kłamstwa i hipokryzji ówczesnej lewicy, która płaszczyła się przed Stalinem i lizała buty tego masowego mordercy. Kiedy sowiecka "Prawda" na pierwszej stronie doniosła, że wiek pełnej odpowiedzialności karnej za najcięższe przestępstwa (włącznie z karą śmierci) obniżono do 12 roku życia, francuscy komuniści powściągliwie uznali, że "w prawdziwym komunizmie dzieci dojrzewają szybciej". Faktycznie. Dojrzewały w świecie nienawiści, podsłuchów i ciągłego terroru, a zachodni politycy i zaślepieni gryzipiórkowie malowali laurki siepaczom.
Nie mogę nie przyznać, że mam do Orwella stosunek emocjonalny, niezależnie od tego, że nie podzielam wielu jego poglądów. Nigdy nie zapomnę lektury "1984" - mówią, że to literacko książka słaba, ale wzruszyła mnie do głębi, bo poczułem, że taki świat jest możliwy - co więcej, dialektyka O'Briena jest do odszukania gdzieś w głębi, pod skorupą argumentów, artykułów prasowych, tez i odczytów. Tak, O'Brien ma się dobrze, żyje i inspiruje tych, którzy chcieliby gruntownie przebudować społeczeństwo, zamienić ludzi w krowy posłusznie kłapiące mordami. Marzą im się teleekrany i stopniowo realizują swoje marzenia, ale równie wielka walka rozgrywa się na froncie języka.
Tutaj chcę się dołączyć, dołożyć swoje skromne zdanie.
Chciałbym pisać jak mi się podoba, nonkonformistycznie, bez używania zastygłych w języku metafor, zbitek pojęciowych, którymi prowadzi się teraz dysputę publiczną. Zwalniają one dysputantów z konieczności myślenia, weryfikowania własnego stanowiska. Choć z drugiej strony nie może być pisania o polityce i społeczeństwie bez fundamentu, bez stworzenia elementarnego porozumienia między nadawcą i odbiorcą. Wierzę głęboko, że są powszechniki, na których zbudowana jest cywilizacja europejska: filozofia grecka, prawo rzymskie i chrześcijaństwo. Nie ma w nich odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale podany został sposób, w jaki odpowiedzi szukać należy. I które odpowiedzi można wprowadzić w życie, by nie pogwałcić godności, przyrodzonej każdej istocie ludzkiej.
Orwella gniew na niesprawiedliwość jest odruchem szlachetnego człowieka, szczególnie uwrażliwionego właśnie na godność ludzką. Dożyliśmy paradoksalnych czasów, w których dogmat może być obroną wolności myślenia, a propagatorzy wolności pragnęliby nas widzieć sytych i bezmyślnych. Nie ufam im, choć obiecują mi szczęście. Wiem, że pośród łajdaków niewielu jest ludzi porządnych, a umiejętnością zrozumienia tekstu pisanego poszczycić się może garstka - a wśród tej garstki są też i O'Brienowie, metafizycznie źli wrogowie wolności. Ale mimo wszystko założyłem ten blog. Orwell te oto słowa Miltona z Raju utraconego przytoczył w swoim eseju Dlaczego piszę:
So hee with difficulty and labour hard
Moved on: with difficulty and labour hee.