sobota, 11 lipca 2009

Prawda jest zawsze "anty"

Sześćdziesiąt sześć lat temu - 11 lipca 1943 roku - Wołyń był areną straszliwej zbrodni, która wyróżnia się nawet na tle innych okrucieństw drugiej wojny światowej. Była to zbrodnia zaplanowana i skoordynowana, a jej celem stali się zwykli Polacy, którzy mieszkali tam od stuleci - mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy - całkowicie bez różnicy. Sprawca tej rzezi, Ukraińska Powstańcza Armia, nie dysponowała środkami masowej zagłady porównywalnymi z potencjałem takich ludobójczych potęg, jak III Rzesza i Związek Radziecki. Toteż "radzono" sobie inaczej, z iście kozacką fantazją. Polaków rozstrzeliwano, palono żywcem bądź zakopywano, tłuczono na śmierć, wbijano na pal, polskie dzieci nabijano na płot, a wsie palono, żeby "uniemożliwić ponowne zasiedlenie". W jednym tylko Porycku wymordowano jednego dnia 200 osób, przy czym 100 zginęło w miejscowym kościele w trakcie półgodzinnej masakry.

Sześćdziesiąt sześć lat później podobno żyjemy w wolnej Rzeczypospolitej. Każdy myślący czytelnik w tym miejscu winien wybuchnąć sarkastycznym śmiechem, bo ta wolność każe stawiać polityczne interesiki wąskiej elity ponad dążenie do prawdy i sprawiedliwości. Prawda - zwłaszcza ta o Wołyniu i złożonych relacjach polsko-ukraińskich - bywa bolesna. Polacy nie byli bez winy i rachunek krzywd ma obszerne pozycje po obu stronach. Ale rzeź wołyńska - rzeź UPA na polskich cywilach - ma bezprecedensowy charakter. Nie da się usprawiedliwić Holokaustu związkami Żydów ze światową finansjerą, komunistami czy masonami. Próba usprawiedliwienia równie okrutnego ludobójstwa faktem, że polski rząd przed wojną rozebrał kilka cerkwi - jest tak samo haniebna.

I co się pisze w polskiej prasie sześćdziesiąt sześć lat później? Pod groteskowym tytułem Antyukraińska krucjata księdza krakowska Gazeta Wyborcza relacjonuje pikietę pod konsulatem Ukrainy, zorganizowaną przez ks. Isakowicza - Zalewskiego. Jej uczestnicy - w większości członkowie rodzin pomordowanych - zapalili znicze, postali chwilę w milczeniu. I jaka jest reakcja?

Ale to, co teraz robi ksiądz, to rozdrapywanie ran, które może doprowadzić do nowych waśni - uważa Stefan Hładyk, przewodniczący Zjednoczenia Łemków w Polsce. - Dziwię się takiej roli księdza katolickiego, bo w jego działaniu nie mogą dopatrzyć się ducha ekumenizmu.

Nikt zdrowy na umyśle nie uzna chyba, że sprawa Jedwabnego była "rozdrapywaniem ran, mogącym doprowadzić do nowych waśni". Bo, abstrahując od pomówień Grossa, który wyolbrzymił liczbę ofiar i usiłował wykazać, że Polacy wykonali wszystko sami - wydarzenie miało miejsce, brali w nim udział Polacy, którzy zamordowali swoich współobywateli. Ale Jedwabne było wyrazem swego rodzaju wojennego zdziczenia obyczajów - pogromem, akcją na poły spontaniczną (bo nadzorowaną przez Niemców) i lokalną. Natomiast rzeź wołyńska została zaplanowana na zimno. Zaplanowana z premedytacją przez organizację, której liczebność w czasie wojny szacuje się na 20-35 tysięcy ludzi. Organizację, którą wielu Ukraińców uważa za wyraziciela ich dążeń narodowych - a więc za rodzaj rządu in absentia, a jej przywódca, Stefan Bandera - za bohatera.

Przeprosin, kajań i ogólnonarodowej dyskusji, która przeorała polską świadomość historyczną, doczekała się więc zbrodnia, dokonana przez grupę obywateli. Zbrodnia, dokonana przez ukraińską organizację zbrojną na polskich cywilach, nadal jest tematem tabu, nadal jest zamiatana pod dywan.

Ukraińcom potrzebna jest refleksja - ale kto ich do niej ma skłonić? Na pewno nie rządzący Polską i czołowe polskie media. Inicjatywa musi wyjść od nich samych. Szczerze mówiąc, wielkich szans nie widzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz