piątek, 25 września 2009

Rabija Kadir: You shall not pass!

Można się było spodziewać. Rabija Kadir, przywódczyni Światowego Kongresu Ujgurów,
nie zostanie wpuszczona na Tajwan. Organizacja Kadir jest posądzana przez rząd ChRL o zorganizowanie lipcowych zamieszek w Xinjiangu (choć, jak zwykle w takich przypadkach, nie podaje się żadnych dowodów). Kilkudziesięciu oskarżonych o udział w zamieszkach siada właśnie na ławach oskarżonych, ale emigrantki Kadir pośród nich nie ma, co dla Pekinu jest niewątpliwie frustrujące.

Wyrazem tej frustracji była choćby niedawna reakcja na wyświetlanie poświęconego Kadir i sprawie Ujgurów filmu "10 warunków miłości" podczas lipcowego festiwalu filmowego w Melbourne. Najpierw konsul ChRL usiłował zmusić władze festiwalu do wycofania filmu z konkursu - a gdy to nie pomogło, chińscy reżyserzy wycofali swoje. Jeszcze więcej irytacji wywołały plany pokazania "10 warunków" na festiwalu filmowym w Kaohsiungu (Tajwan). Co ważne, to właśnie burmistrz tego miasta należała do działaczy opozycyjnej DPP, która zaprosiła na Tajwan Dalajlamę na przełomie sierpnia i września. Chińczycy pogrozili wtedy palcem i m.in. wycofali swoją reprezentację z olimpiady głuchych w Tajpej - a na Tajwanie, z racji spornego statusu wyspy, nie sposób zorganizować zawodów sportowych o większej randze, więc wbrew pozorom znaczenie tego symbolicznego gestu było dość duże. Choć pozostawało w sferze symboli.

Od tego czasu wiele grup chińskich turystów odwołało swoje rezerwacje w tajwańskich hotelach. Pojawiły się groźby o wycofaniu się z umów ekonomicznych, które miałyby umożliwić inwestycje kapitału kontynentalnego na Tajwanie - a w ramach wzajemności, ekspansję tajwańskich banków na rynek ChRL. Nic więc dziwnego, że guomintangowski rząd zrobił to, co zrobił. Minister spraw wewnętrznych Tajwanu, Jiang Yihua, powiedział, że "zdecydowaliśmy się nie wpuścić Kadir, ponieważ jej wizyta godzi w interes narodowy i porządek społeczny". Dalajlamę wpuścili i represje Pekinu nie były szczególnie dotkliwe - drugi afront z rzędu spotkałby się pewnie z bardziej stanowczą reakcją.

Niezależność Tajwanu, mówiąc eufemistycznie, jest więc dość "dynamiczna". Nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której Moskwa próbuje uniemożliwić pokazanie w Warszawie dokumentalnego filmu o Litwinience. Ale z drugiej strony, Polacy i Rosjanie to dwa różne narody, a w żyłach mieszkańców Tajwanu i kontynentu płynie ta sama krew.

Ale obie strony wyciągają z tego faktu zupełnie inne wnioski.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Łowca węży - Liu Zongyuan (773-819)

Poniższy tekst jest przekładem klasycznego opowiadania chińskiego z czasów dynastii Tang, sporządzonego niestety z angielskiego. Nawet bohaterowie serialu "Ranczo" wiedzą o Chińczykach, że "toż to jest stara cywilizacja" i rzeczywiście - w tym oto krótkim utworze, powstałym tysiąc lat temu, wyrażono dość dobitnie pogląd na podatki i wszystkich poborców podatkowych świata.

Okolice Yongzhou zamieszkiwał niezwykły wąż - czarny w białe kropki. Każda roślina, której dotknął, obumierała, a jego ukąszenie było śmiertelne. Ale jeśli udało się go złapać i ususzyć, uzyskiwało się lekarstwo, które zwalczało trąd, paraliż i gorączkę, zapobiegało zakażeniu ran i usuwało szkodliwe nastroje. W dawnych czasach postanowiono, aby dwa węże były co roku przynoszone przed oblicze cesarskiego lekarza, a ci, którzy je schwytali, mieli być zwolnieni od podatków. Dlatego mieszkańcy Yongzhou za wszelką cenę próbowali złapać węże.

Rozmawiałem z człowiekiem o imieniu Jiang, jego rodzina zarabiała w ten sposób na życie od trzech pokoleń.

- Mój dziadek umarł od ukąszenia węża, tak samo jak mój ojciec - powiedział stłumionym, cierpiącym głosem - Ja podążałem ich śladami przez dwanaście lat, wielokrotnie ledwo unikając śmierci.

Żałowałem go.

- Jeśli tak nienawidzisz tego powołania - rzekłem - to mogę poprosić władze, aby uwolniły cię od niego i pozwoliły w zamian płacić podatek ziemski. Co ty na to?

- Miej litość nade mną, panie! - wykrzyknął - choć moje życie jest marne, zawsze lepiej nie płacić podatków. Gdyby nie te węże, wpadłbym w kłopoty o wiele wcześniej. Przez sześćdziesiąt lat mój dziadek, ojciec i ja żyliśmy tutaj, a nasi sąsiedzi mieli z dnia na dzień coraz ciężej. Kiedy ich ziemia jest wyjałowiona, ich oszczędności wydane, opuszczają swoje domy, by paść z głodu czy pragnienia na skraju drogi, bądź trudzą się całą zimę i lato w wichrach i deszczu, dręczeni przez choroby. Aż potem tylko ich zwłoki gniją na stosie. Z pokolenia mojego dziadka żaden nie ocalał, z pokolenia mojego ojca żyje trzech na dziesięciu. Spośród tych, którzy byli moimi sąsiadami dwanaście lat temu, nie żyje co drugi. Reszta umarła bądź zbiegła, podczas gdy ja żyję - ponieważ łowię węże. Kiedy ci łajdaccy poborcy podatków przybywają do naszego powiatu, wrzeszczą i klną od wschodu do zachodu, i pustoszą wszystko od północy do południa, czyniąc taki zgiełk, że nawet ptaki i psy nie znają spokoju. Wtedy wstaję z łóżka i na palcach podchodzę do mego dzbana, z ulgą oddycham na widok schowanych w nim węży i znowu się kładę. Karmię ostrożnie moje węże, by w stosownym czasie okazać je na dworze i móc wrócić do domu, by w spokoju korzystać z owoców moich pól. Dwa razy w roku ryzykuję życiem, ale moi sąsiedzi stawiają czoła śmierci codziennie. Choć jutro mogę umrzeć, to i tak większość z nich już przeżyłem. Jak mógłbym nienawidzić swojego powołania?

I wtedy żałowałem go jeszcze bardziej.

Zwykłem wątpić w prawdziwość maksymy Konfucjusza: Tyrania jest bardziej zachłanna od tygrysa. Ale sprawa Jianga przekonała mnie o jej słuszności. Zaprawdę, myśleć, że podatki są bardziej zgubne od jadowitego węża!

Dlatego napisałem ów esej dla tych, którzy badają warunki życia na wsi.

piątek, 21 sierpnia 2009

Płacz i public relations - Tajwan po tajfunie

Według najnowszych doniesień tajfun Morakot z 8-9 sierpnia mógł pochłonąć nawet 600 ofiar - tyle osób wymieniają listy zabitych i zaginionych. Służby ratownicze stoją w obliczu niełatwego zadania: muszą odkopać wsie zasypane w wyniku osunięć gruntu, gdzie nadal mogą być pogrzebane setki ofiar kataklizmu. Wielka tragedia nie pozostała bez wpływu na sytuację polityczną Tajwanu - bo choć jej powody są naturalne, to w takich przypadkach zawsze szuka się winnych.

Politycy z pierwszych stron gazet zazwyczaj nie podejmują decyzji taktycznych, mających bezpośredni wpływ na walkę ze skutkami żywiołu - to zadanie centrów antykryzysowych i wyspecjalizowanych służb. Ale - jakkolwiek cynicznie to zabrzmi - robienie dobrego PR-u jest w takich sytuacjach niezwykle ważne. Wie o tym na pewno George Bush, którego postawa w pierwszych godzinach 9/11 została obśmiana w agitce Michaela Moore'a, powinien wiedzieć także i Włodzimierz Cimoszewicz, którego słowa o "ubezpieczaniu się" w kontekście wielkiej powodzi z 1997 roku mogły przyczynić się do porażki SLD w wyborach. Ma Ying-jeou, prezydent Tajwanu, zdołał popełnić wiele błędów - i to nawet poważniejszych.

Wieczorem 7 sierpnia, gdy zaczęły się opady, prezydent Ma zaszczycił swą obecnością przyjęcie weselne. Źródła opozycyjne nie omieszkały wytknąć, że panna młoda była z Chin , i że podczas imprezy padło wiele sloganów o "zacieśnianiu więzów" w relacjach wyspa-kontynent. Gdy 9 sierpnia prezydent odwiedził miejsca szczególnie dotknięte przez tajfun, skrytykowano go za zatrzymanie się w komfortowym hotelu i zupełny brak empatii wobec zrozpaczonych ludzi, którzy nic nie wiedzieli o losie swoich bliskich. Na tej stronie mamy ciekawe porównanie działań antykryzysowych władz obecnych z działaniami podjętymi przez rząd prezydenta Lee Teng-hui'a po trzęsieniu ziemi w 1999 roku. Odzwierciedla ona punkt widzenia stronnika DPP - ale pewnie wielu Tajwańczyków podpisałoby się pod zawartymi tam treściami.

A ChRL nie próżnuje. Władze obiecały rdzennym Tajwańczykom (zamieszkującym najbardziej dotknięte tajfunem południe) pomoc w zdobywaniu rynków zbytu dla produktów rolnych i wsparcie w rozwoju turystyki. To oczywiście ważny gest, który ma pomóc zjednać Chinom światową i lokalną opinię publiczną, myślę jednak, że jest to też swego rodzaju subtelne zagranie na antagonizmie pomiędzy aborygenami (原住民) a napływową ludnością Han, (zwłaszcza chodzi o porewolucyjnych uciekinierów z kontynentu - 外省人 ) która za czasu jedynowładztwa GMD próbowała ich wynarodowić. Dochodzi też konkretna pomoc: ChRL przekaże ocalałym z kataklizmu prefabrykowane domy.

Czy tajfun rzeczywiście zaważy na przyszłości Tajwanu? Politycy, jak wiemy, nie są skrępowani żadnymi względami przyzwoitości - będą eksploatować w najlepsze ludzką tragedię, byle tylko słupki z poparciem skoczyły w górę. Najbliższe wybory (na Tajwanie połączono wybory do Yuanu Ustawodawczego z wyborami prezydenta) dopiero w 2012 roku. Oponenci Guomindangu skarżą się na medialną przewagę rządzącej partii, choć sympatie internetu są raczej po ich stronie.

Jednak jest zbyt wcześnie, żeby cokolwiek uznać za przesądzone.

Ma Ying-jeou - czy aby na pewno powiedzą mu "Do widzenia?"

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Tajfuny i filozofowie


Tajfun Morakot właśnie przeszedł nad Tajwanem, pozostawiając za sobą czternastu zabitych i zniszczenia liczone w milionach dolarów. Nieokreślona jest liczba ofiar wywołanych przezeń powodzi. Teraz na nadejście tajfunu przygotowują się Chiny kontynentalne.

Tajfuny to nie tylko fenomen pogodowy, choć już tylko jako takie zasługują na uwagę. Polskie określenie pochodzi od chińskiego 太风 (taifeng) i obok "keczupu", "herbaty" czy "żeńszenia" stanowi jeden z nielicznych sinicyzmów. Tajfuny (albo cyklony tropikalne - tajfun to nazwa lokalna, podobnie jak huragan) zdarzają się w obszarze zachodniego Pacyfiku dość często - można je w zasadzie przyrównać do gwałtownych letnich burz w Polsce, które - choć czujemy przed nimi respekt - są nam doskonale znane. Według tej strony, co roku nad wschodnią Azją przechodzi średnio dwadzieścia kilka tajfunów. Naukowo rzecz ujmując, cyklon jest rodzajem sztormu, cechującym się centrum o niskim ciśnieniu i otaczającymi go burzami, które powodują wyładowania atmosferyczne i silne wiatry. Wraz z trzęsieniami ziemi, dużą wilgotnością powietrza i żarem lejącym się z nieba, tajfuny stanowią nieodzowny element środowiska geograficznego południowych Chin.

Nie jest jednak nowym spostrzeżenie, że warunki naturalne danego obszaru w dużym stopniu kształtują mentalność jego mieszkańców, a co za tym idzie - także ich kulturę i sposób rządzenia się. Pisał o tym Monteskiusz w "Duchu praw" i "Listach perskich". Jeżeli idzie o oddziaływania bardziej konkretne, to doskonale wiemy, że już w 1281 olbrzymi tajfun, który przeszedł do historii pod nazwą "Kamikaze" (boski wiatr, według chińskiego czytania 神风 shenfeng) uniemożliwił flocie Mongołów podbój Japonii.

Chiny Północne były niegdyś polem walki dwóch odrębnych modeli cywilizacyjnych - koczowniczo/pasterskie plemiona ścierały się z ludem osiadłych rolników. Głośna powieść Jiang Ronga twórczo rozwija tę opozycję. Natomiast Południe leżało nierzadko poza władzą chińskich władców, choć już Pierwszy Cesarz powiódł tam swoje wojska. Długa jest historia walk pomiędzy Chinami a Wietnamem, Wietnam wybijał się na niepodległość zwykle wtedy, gdy silny przywódca rozprawiał się z konkurencją, zaś północny sąsiad przechodził kryzys. Widocznie malaryczna dżungla, dotykana tajfunami, równie sprzyja władzy twardej ręki jak żyzna rzeczna dolina.

Warunki dobre dla demokracji zaistniały w historii ludzkości tylko w kilku punktów globu, natomiast pozostałe lokalizacje premiowały despotyzm. Ateny, Republika Wenecka, demokracja wojenna plemion germańskich, islandzki wiec i Republika Nowogrodzka - niewiele tego. Triumf miłościwie nam panującej, oligarchicznej demokracji na świecie zawdzięczamy w zasadzie rewolucji przemysłowej i rozwojowi handlu - ułudą jest przypisywanie masom jakichkolwiek dążeń do "wolności" - usatysfakcjonowane i najedzone masy będą oklaskiwać każdą władzę.

Jaki jest z tego wniosek? Po prostu taki, że dokonująca się od kilkudziesięciu lat europeizacja Chin wcale nie musi prowadzić do powstania demokracji w stylu liberalnym. Warunki naturalne kształtują ludzi o wiele mocniej niż techniki PR, bo oddziaływają z pokolenia na pokolenie, od dalekiej przeszłości po czasy dzisiejsze. Choć wydaje się, że tego rodzaju spekulacje to wkraczanie na teren nieweryfikowalnej naukowo historiozofii, to podstawowe prawo nowożytnego konserwatyzmu: "nie ma jednej konstytucji dobrej dla każdego narodu" - nadal obowiązuje. I miejmy je na uwadze, gdy będziemy próbowali nakłonić Chińczyków do bezwarunkowego przejęcia naszego modelu rządzenia.

W istocie, daleko można zajść, biorąc za punkt wyjścia tajfuny.

czwartek, 30 lipca 2009

zero-jeden-zero-osiem-cztery-cztery


Rocznica powstania warszawskiego jest niedługo, ale niestety - pierwszego sierpnia będę dość daleko od Warszawy, więc na większy wpis trzeba będzie poczekać. Na razie chciałbym zamieścić to: wiersz Mariana Hemara, wielkiego polskiego patrioty pochodzenia żydowskiego, emigranta, niesłusznie zapomnianego poety. Znalazłem ten utwór na Forum Frondy.

Wiersz mówi sam za siebie. Komentarz jest zbędny.

Das OKW gibt bekannt
Marian Hemar

Das OKW gibt bekannt:
Die Bevölkerung hatte Verluste.

Das Land - w ruinach, die Stadt - verbrannt.
Ziemia w czarną zapiekła się krustę.
W miejsce fabryk, ogrodów i domów -
Leje w ziemi wyżarte i puste,
Nawałnica płomieni i gromów -
Die Bevölkerung hatte Verluste.

Woda ryczy z pękniętych tam,
Ogień sprzysiągł się z wody chlustem.
Hamburg! Frankfurt! Ludwigshafen! Hamm!
Die Bevölkerung hatte Verluste.

Die Bevölkerung hatte Verluste.
Die Bevölkerung - jak nam jej żal.
Gra orkiestra tysiąca Lancastrów-
Über Darmstadt! Über Wuppertal!
Gra orkiestra tysiąca Lancastrów
"Hitlerdämmerung"! "Pożar Walhalli"!
Podpierają niebo reflektory
Pajęczyną dygocących pilastrów -
Herrgott! Herrgott! Der Himmel się wali!
To astralna wali się ulewa
Na Abdery, Sodomy, Gomory!
W reflektorach - błyszcząca Syrena
Płynie niebem i śpiewa - i śpiewa

Über Düsseldorf! Über Jena!
To warszawska - warszawska Syrena!
Über Stuttgart! Über Köln! Über Essen!
To za Siedlce, za Garwolin, za Pruszków.
To za trupy przepiórek-pastuszków,
Posiekanych kul świstem i błyskiem
Ryknął messerschmitt ponad pastwiskiem -
wir haben es nicht vergessen.

Wir haben es nicht vergessen.
Die Bevölkerung, gierig und geil,
Oglądała "Feuertaufe in Polen".
Die Bevölkerung krzyczała: Heil!
Gdy widziała, jak Dörfer verkohlen,
Gdy patrzała na zerfetzte Leiber -
Na te weinende polnische Weiber -
Na te niedergemeltzlete Pferde -
Gdy widziała die polnische Erde
In Schutt und in Brand und in Asche -

Ognia! Ognia! Zemsty ze wszystkich spustów!
Jeszcze za mało, za mało Verlustów!
Teraz nasze bomby! Teraz nasze!

Die Bevölkerung wielkiej Abdery -
Teraz wy. Und wir werden euch finden,
Aż warszawskie cmentarne skwery
Odnajdziemy na Unter den Linden.

Teraz wy - po nocy - bez zmysłów, bez tchu -
z płonących domów - z płonącego snu -
Jak szczury bure i tłuste -
w bezładnej ucieczce - to tam, to tu -

Das Oberkommando der Wehrmacht gibt zu:
"Die Bevölkerung hatte Verluste".

wtorek, 14 lipca 2009

Nierówne szanse

Władze chińskiego Xinjiangu szacują liczbę ofiar zeszłotygodniowych zamieszek na 184. Przez jakiś czas sprawa ta będzie jeszcze budziła kontrowersje w mediach, znajdzie się cała masa komentatorów, którzy przełożą konflikt ujgursko-chiński na jakieś zrozumiałe dla siebie uproszczenie. Ale nie będę pisał o tym - napiszę o procesie, który dokonuje się po cichu, w cieniu takich wielkich kataklizmów, niewątpliwie efektownych dla mediów.

Mowa o relacjach chińsko-tajwańskich (cross-Strait relationships). Dokonują się bowiem pewne zmiany w dotychczasowej polityce, które mogą budzić niepokój tych, którzy opowiadają się za możliwie jak największą niezależnością wyspy. Kwitną zamrożone w czasie rządów DPP (Demokratycznej Partii Postępu) relacje dwustronne pomiędzy Kuomintangiem a Chińską Partią Komunistyczną - członkowie tychże spotykają się na oficjalnych panelach dyskusyjnych i pewnie, znając chińską mentalność, przy całej masie okazji nieoficjalnych. W dodatku prezydent Republiki Chińskiej Ma Ying-jeou i jego partia wspierają podpisanie umowy o współpracy ekonomicznej z ChRL: Economic Cooperation Framework Agreement (ECFA, 兩岸經濟合作架構協議). ECFA jest częścią szerszego planu - kraje ASEAN mają od roku 2010 razem z Chinami utworzyć strefę wolnego handlu, takie azjatyckie EWG. Tajwan chce do niej wstąpić jeszcze wcześniej. Motywy Ma są zrozumiałe - gospodarka kraju zwalnia w wyniku światowego kryzysu i warto by ją nieco pobudzić, ale rodzi się pytanie, czy cena nie jest zbyt wysoka.

Wspólny rynek, potem w przyszłości otwarte granice, wspólna waluta - wszystko to przecież kroki ku zjednoczeniu.Tajwańczycy obawiają się, że zjednoczenie "zaklepią" w bilateralnych porozumieniach dwie partie, które niegdyś zażarcie walczyły o władzę nad Chinami - Kuomintang i Chińska Partia Komunistyczna. Wszystko w imię pieniądza, rzecz jasna. Co ciekawe, Tajwan inwestuje w Chinach wielkie sumy, ale dotychczas raczej nie dopuszczał inwestycji z kontynentu (zwłaszcza w kluczowych branżach), tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Jednak w kwietniu podpisano wstępne porozumienie, na mocy którego firma telekomunikacyjna ChinaMobile kupi 12% udziałów w tajwańskim przedsiębiorstwie FarEastone. Umowa czeka jednak na zatwierdzenie przez Tajpej - prawdopodobnie to jedna z niewielu kart przetargowych, którą ma Ma.

Bo powiedzmy sobie szczerze, ChRL wobec Tajwanu to gigant, jego przewaga demograficzna, ekonomiczna i militarna jest miażdżąca. Postulaty o "wyzwoleniu Tajwanu" zrealizowaliby jeszcze zaprawieni w bojach "ochotnicy" Mao Zedonga, gdyby nie ciągły nadzór Stanów Zjednoczonych nad tym, co się między Cieśniną dzieje. Więc jak zachowają się Stany Zjednoczone, wierny sojusznik rządu Republiki Chińskiej, kiedy w perspektywie najbliższych dziesięcioleci, Tajwańczycy sami poruszą temat zjednoczenia? Z punktu widzenia geopolityki racjonalne byłoby dążenie do utrzymania tego "przyczółka" - a więc wspieranie "demokratycznych" ruchów i partii, czyli ekonomiczno-wywiadowczo-polityczna obrona stanu posiadania: to, co Amerykanie robili i robić będą. Chcąc nie chcąc, Tajwan znajduje się między tymi dwoma potęgami i nadal jest sprawą otwartą, jak na tym wyjdzie.

Jak Hongkong, czy może jak Xinjiang?





Właściwie tylko ten obrazek jest tu optymistyczny...

sobota, 11 lipca 2009

Prawda jest zawsze "anty"

Sześćdziesiąt sześć lat temu - 11 lipca 1943 roku - Wołyń był areną straszliwej zbrodni, która wyróżnia się nawet na tle innych okrucieństw drugiej wojny światowej. Była to zbrodnia zaplanowana i skoordynowana, a jej celem stali się zwykli Polacy, którzy mieszkali tam od stuleci - mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy - całkowicie bez różnicy. Sprawca tej rzezi, Ukraińska Powstańcza Armia, nie dysponowała środkami masowej zagłady porównywalnymi z potencjałem takich ludobójczych potęg, jak III Rzesza i Związek Radziecki. Toteż "radzono" sobie inaczej, z iście kozacką fantazją. Polaków rozstrzeliwano, palono żywcem bądź zakopywano, tłuczono na śmierć, wbijano na pal, polskie dzieci nabijano na płot, a wsie palono, żeby "uniemożliwić ponowne zasiedlenie". W jednym tylko Porycku wymordowano jednego dnia 200 osób, przy czym 100 zginęło w miejscowym kościele w trakcie półgodzinnej masakry.

Sześćdziesiąt sześć lat później podobno żyjemy w wolnej Rzeczypospolitej. Każdy myślący czytelnik w tym miejscu winien wybuchnąć sarkastycznym śmiechem, bo ta wolność każe stawiać polityczne interesiki wąskiej elity ponad dążenie do prawdy i sprawiedliwości. Prawda - zwłaszcza ta o Wołyniu i złożonych relacjach polsko-ukraińskich - bywa bolesna. Polacy nie byli bez winy i rachunek krzywd ma obszerne pozycje po obu stronach. Ale rzeź wołyńska - rzeź UPA na polskich cywilach - ma bezprecedensowy charakter. Nie da się usprawiedliwić Holokaustu związkami Żydów ze światową finansjerą, komunistami czy masonami. Próba usprawiedliwienia równie okrutnego ludobójstwa faktem, że polski rząd przed wojną rozebrał kilka cerkwi - jest tak samo haniebna.

I co się pisze w polskiej prasie sześćdziesiąt sześć lat później? Pod groteskowym tytułem Antyukraińska krucjata księdza krakowska Gazeta Wyborcza relacjonuje pikietę pod konsulatem Ukrainy, zorganizowaną przez ks. Isakowicza - Zalewskiego. Jej uczestnicy - w większości członkowie rodzin pomordowanych - zapalili znicze, postali chwilę w milczeniu. I jaka jest reakcja?

Ale to, co teraz robi ksiądz, to rozdrapywanie ran, które może doprowadzić do nowych waśni - uważa Stefan Hładyk, przewodniczący Zjednoczenia Łemków w Polsce. - Dziwię się takiej roli księdza katolickiego, bo w jego działaniu nie mogą dopatrzyć się ducha ekumenizmu.

Nikt zdrowy na umyśle nie uzna chyba, że sprawa Jedwabnego była "rozdrapywaniem ran, mogącym doprowadzić do nowych waśni". Bo, abstrahując od pomówień Grossa, który wyolbrzymił liczbę ofiar i usiłował wykazać, że Polacy wykonali wszystko sami - wydarzenie miało miejsce, brali w nim udział Polacy, którzy zamordowali swoich współobywateli. Ale Jedwabne było wyrazem swego rodzaju wojennego zdziczenia obyczajów - pogromem, akcją na poły spontaniczną (bo nadzorowaną przez Niemców) i lokalną. Natomiast rzeź wołyńska została zaplanowana na zimno. Zaplanowana z premedytacją przez organizację, której liczebność w czasie wojny szacuje się na 20-35 tysięcy ludzi. Organizację, którą wielu Ukraińców uważa za wyraziciela ich dążeń narodowych - a więc za rodzaj rządu in absentia, a jej przywódca, Stefan Bandera - za bohatera.

Przeprosin, kajań i ogólnonarodowej dyskusji, która przeorała polską świadomość historyczną, doczekała się więc zbrodnia, dokonana przez grupę obywateli. Zbrodnia, dokonana przez ukraińską organizację zbrojną na polskich cywilach, nadal jest tematem tabu, nadal jest zamiatana pod dywan.

Ukraińcom potrzebna jest refleksja - ale kto ich do niej ma skłonić? Na pewno nie rządzący Polską i czołowe polskie media. Inicjatywa musi wyjść od nich samych. Szczerze mówiąc, wielkich szans nie widzę.

czwartek, 9 lipca 2009

As I please, czyli śladem Erica Arthura Blaira...



Żył w złożonej epoce walczących ze sobą totalitaryzmów. I nie szukał sztucznych rajów. Otwarcie oświadczył, że każda linijka, którą napisał od 1935 roku, ma charakter polityczny. Tym, co pchało go do pisania, było poczucie niesprawiedliwości. Gniew. Polemiczna pasja.
Wierzył w "demokratyczny socjalizm". Nie było jednak większego od niego wroga kłamstwa i hipokryzji ówczesnej lewicy, która płaszczyła się przed Stalinem i lizała buty tego masowego mordercy. Kiedy sowiecka "Prawda" na pierwszej stronie doniosła, że wiek pełnej odpowiedzialności karnej za najcięższe przestępstwa (włącznie z karą śmierci) obniżono do 12 roku życia, francuscy komuniści powściągliwie uznali, że "w prawdziwym komunizmie dzieci dojrzewają szybciej". Faktycznie. Dojrzewały w świecie nienawiści, podsłuchów i ciągłego terroru, a zachodni politycy i zaślepieni gryzipiórkowie malowali laurki siepaczom.
Nie mogę nie przyznać, że mam do Orwella stosunek emocjonalny, niezależnie od tego, że nie podzielam wielu jego poglądów. Nigdy nie zapomnę lektury "1984" - mówią, że to literacko książka słaba, ale wzruszyła mnie do głębi, bo poczułem, że taki świat jest możliwy - co więcej, dialektyka O'Briena jest do odszukania gdzieś w głębi, pod skorupą argumentów, artykułów prasowych, tez i odczytów. Tak, O'Brien ma się dobrze, żyje i inspiruje tych, którzy chcieliby gruntownie przebudować społeczeństwo, zamienić ludzi w krowy posłusznie kłapiące mordami. Marzą im się teleekrany i stopniowo realizują swoje marzenia, ale równie wielka walka rozgrywa się na froncie języka.
Tutaj chcę się dołączyć, dołożyć swoje skromne zdanie.
Chciałbym pisać jak mi się podoba, nonkonformistycznie, bez używania zastygłych w języku metafor, zbitek pojęciowych, którymi prowadzi się teraz dysputę publiczną. Zwalniają one dysputantów z konieczności myślenia, weryfikowania własnego stanowiska. Choć z drugiej strony nie może być pisania o polityce i społeczeństwie bez fundamentu, bez stworzenia elementarnego porozumienia między nadawcą i odbiorcą. Wierzę głęboko, że są powszechniki, na których zbudowana jest cywilizacja europejska: filozofia grecka, prawo rzymskie i chrześcijaństwo. Nie ma w nich odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale podany został sposób, w jaki odpowiedzi szukać należy. I które odpowiedzi można wprowadzić w życie, by nie pogwałcić godności, przyrodzonej każdej istocie ludzkiej.
Orwella gniew na niesprawiedliwość jest odruchem szlachetnego człowieka, szczególnie uwrażliwionego właśnie na godność ludzką. Dożyliśmy paradoksalnych czasów, w których dogmat może być obroną wolności myślenia, a propagatorzy wolności pragnęliby nas widzieć sytych i bezmyślnych. Nie ufam im, choć obiecują mi szczęście. Wiem, że pośród łajdaków niewielu jest ludzi porządnych, a umiejętnością zrozumienia tekstu pisanego poszczycić się może garstka - a wśród tej garstki są też i O'Brienowie, metafizycznie źli wrogowie wolności. Ale mimo wszystko założyłem ten blog. Orwell te oto słowa Miltona z Raju utraconego przytoczył w swoim eseju Dlaczego piszę:
So hee with difficulty and labour hard
Moved on: with difficulty and labour hee.